Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jestem podróżnikiem ,,z doskoku" - rozmowa z Markiem Połchowskim [ZDJĘCIA]

Alicja Choinka
Alicja Choinka
W sumie odbył trzy wyprawy polarne. Na co dzień jednak prowadzi normalne życie – pracuje zawodowo, jest mężem i ojcem. Na swoją pierwszą taką wyprawę wyjechał w 2004 roku na Spitsbergen. Następnie odwiedził Laponię. O ostatniej z wypraw, na Grenlandię, Marek Połchowski opowiedział podczas Festiwalu Przygody ,,Wanoga” w Wejherowie. - Jestem zwyczajnym człowiekiem. Tak jak powiedziałem na prelekcji, mam rodzinę, dzieci, pracuję. Wypady tego typu organizuję bardzo rzadko. To był mój taki ,,złoty strzał” - mówi o sobie.

Kiedy narodziła się ta pasja, pojawiła się chęć wyjechania w odległe rejony?
- Tematyką polarną zainteresowałem się już w podstawówce. Miałem nauczycielkę geografii, której pasją była glacjologia, nauka o lodowcach. Ona na lekcjach przedstawiała nam dodatkowo zagadnienia związane z rejonami podbiegunowymi, opowiadała o odkryciach w tych rejonach. W dużym stopniu to ona zaszczepiła we mnie to zainteresowanie, ale ja sam również czytałem książki o pierwszych polarnikach. Później zaczęło się stopniowo, krok po kroku. Obserwowałem współczesne wyprawy Polaków w Arktykę. Chodziłem na ich prelekcje. Równolegle zaczęły się pierwsze zimowe wyprawy w góry, choć nie ciągnęło mnie do samej wspinaczki. Mam też świadomość ograniczonych środków i czasu. Dlatego polubiłem także wyprawy rowerowe i, tylko raz na jakiś czas, polarne. Jestem więc takim podróżnikiem z doskoku. Nie jeżdżę co roku czy co dwa lata. Wystarczy mi wyjazd raz na jakiś czas. Ma to swoje plusy i minusy. Plusem jest to, że spędzam więcej czasu z rodziną, nie wydaję dużo pieniędzy, żyję bezpieczniej. Minusem natomiast, że nie mam tej ciągłości. Gdy ktoś jeździ regularnie na wyprawy, to ma bogatsze doświadczenie i pamięta, jak to się robi. Jeżdżąc np. raz na pięć-siedem lat zapomina się niektóre rzeczy i trzeba się ich uczyć od nowa.

Kiedy odbył Pan swoją pierwszą wyprawę polarną?
- To był Spitsbergen. Pierwsza wyprawa w Arktykę. Można powiedzieć takie bardzo niebezpieczne przedszkole polarne. Jest to miejsce dobre logistycznie. Stosunkowo łatwo i tanio jest się tam dostać, więc dużo Polaków jeździ tam zaczynając swoją przygodę. Arktyka jest jednak niebezpieczna i wielu ludzi zostało tam na zawsze – zimno, wichury, lodowce, szczeliny i do tego jeszcze niedźwiedzie polarne. Na Spitsbergenie są one chronione. Nikt nie może na nie polować i przez to nie boją się ludzi i mogą zaatakować nawet z ciekawości. Poczują jakiś zapach i podchodzą bardzo blisko. Stąd tak duże ryzyko. Nieco inaczej jest na Grenlandii. Innuici polują na niedźwiedzie i przeżywają tylko te, w pewnym sensie, najmądrzejsze. Te mniej roztropne podchodzą do nielicznych ludzkich osad i mogą zostać zabite. Za to inne ryzyka są większe.

Wspomina Pan o zagrożeniach, które czyhają na Spitsbergenie. Co zatem stanowiło taki impuls do tego, aby pojechać właśnie tam?
- Była to najbardziej dostępna metoda, żeby dostać się do Arktyki. Można sobie czytać, oglądać filmy i zdjęcia, ale jeśli naprawdę chcesz dotknąć czegoś z bliska, w końcu trzeba się zdecydować i pojechać. Z drugiej strony nie musi to być wcale ściśle wyprawa, czyli np. 2 czy 3 tygodnie pod namiotem. Równie dobrze można pojechać turystycznie, spać w hotelu, wynająć przewodnika i pojechać na wycieczkę w teren. Wtedy, nie ryzykując już tak bardzo, też można zobaczyć piękną przyrodę i być może spotkać niedźwiedzia.

Jak wyglądają przygotowania do takiej wyprawy?
- To zależy, żeby dobrze się przygotować trzeba to robić nieraz cały rok. Tak naprawdę trzeba się szykować starannie, długo, szczegółowo. Oczywiście decyduje specyfika wyjazdu. Weźmy wyprawę wysokogórską. Wymaga ona wielu treningów, zebrania specjalistycznego sprzętu. Jest też dużo logistyki, pozwoleń, itp. Sporo szczegółów decyduje o sukcesie. Z kolei jadąc na taką wyprawę łatwiejszą, trekingową, w umiarkowanym klimacie, przygotowania teoretycznie mogą być krótsze. Można nawet zapomnieć jakiejś rzeczy i próbować potem na miejscu improwizować. Są nawet ciekawe poradniki na ten temat. Ale już na wyprawie polarnej tak się nie da. Zapomnisz czegoś – masz wielki minus. Albo popełniasz inny błąd techniczny i może to nieść poważne konsekwencje dla zdrowia lub życia. Ja doświadczyłem tego właśnie na Grenlandii, np. nie wziąłem dodatkowego, choćby małego termosu, a zdecydowanie potrzebne były dwa. Miałbym więcej picia – czułbym się lepiej, a tak byłem odwodniony. Jestem perfekcjonistą, lecz nie uchroniłem się od kilku błędów. Połączenie tych wszystkich przygotowań, życia rodzinnego i zawodowego, to był bardzo intensywny czas. Wspominam go dobrze, ale na samą wyprawę jechałem trochę przemęczony.

Podczas tych wypraw zdarzyło się coś, co szczególnie utkwiło Panu w pamięci?
- Na każdej z nich. To nie jest tak, że każdy dzień daje tyle wrażeń, ale na każdej z wypraw zdarzają się sytuacje, które potem pamięta się do końca życia. W Laponii byliśmy z kolegą na środku zamarzniętego jeziora, było już ciemno i nagle słyszymy, że lód zaczyna pękać. Nie było może jakoś super niebezpiecznie, bo ten lód musiał być w miarę gruby, ale wyobraźnia pracuje – „lód pęka i zaraz tam wpadnę”. Albo takie spotkania z niedźwiedziami polarnymi na Spitsbergenie. Dla mnie było to wielkie przeżycie, ale też zwykły lęk o własną skórę. To piękne, lecz sprytne zwierzęta. Mogą zaskoczyć człowieka. Pierwsze spotkanie z niedźwiedziem to było wielkie zaskoczenie. Gdyby nie to, że tylko przyjrzał się i po prostu nas zignorował, pewnie byśmy teraz nie rozmawiali. Był wtedy tak blisko nas, że nie zdążylibyśmy nawet zareagować.

W najbliższym czasie planuje Pan jakieś wyprawy?
- Na razie o tym nie myślę. Jestem na etapie odczuwania wielkiej radości z poprzedniego wyjazdu. Oczywiście miałbym chęć, żeby gdzieś jeszcze kiedyś pojechać. Niekoniecznie musiałaby to być wyprawa polarna. Chętnie wybrałbym się na bezpieczniejszą, rowerową, ale na to także trzeba zebrać fundusze. Na wyprawę na Grenlandię wydałem wszystkie swoje oszczędności.

Jakich złotych rad należałoby udzielić komuś, kto chce zacząć swoją przygodę z wyprawami polarnymi?

- Najlepiej zostać w domu i mówię to całkiem serio. No dobrze. Są różne rodzaje wypraw. Chociaż ja osobiście je zrównuję. Nie ma znaczenia czy jest to wyprawa rowerowa, wysokogórska, polarna. Różnią się one jedynie specyfiką. Wyprawa rowerowa czy trekingowa to także świetna rzecz i godna polecenia. Sam bardzo chętnie udałbym się znowu na coś takiego. Przygotowania na każdą z nich mają podobny schemat. Trzeba wykonać ileś tam czynności, m.in. zebrać fundusze, sprzęt. Wyprawa polarna jest np. bardzo trudna w przygotowaniach pod kątem technicznym. Tu musi być sprzęt z najwyższej półki, często bardzo drogi i nie zawsze da się go kupić w Polsce. Odzież lub śpiwory niekiedy trzeba szyć na zamówienie. Trudno to ująć w paru słowach. Na pewno trzeba podjąć szereg przygotowań wcześniej. Nie można od razu pojechać na wyprawę w Arktykę. Należy wcześniej odbyć szereg mniejszych wypraw, np. zimą w polskich górach, ale to też mało. Uczyć się przebywania w trudnym środowisku zimowym, gdy wieje silny wiatr i jest zimno (co przy naszych zimach może być coraz trudniejsze), biwakować wiele nocy gdzieś w górach i na początek raczej pod okiem kogoś doświadczonego. Dopiero kiedy człowiek zaliczy kilka lat takich wyjazdów, może stwierdzić, czy w ogóle daje sobie radę, czy jest w stanie np. przez tydzień spać w namiocie. To niekoniecznie musi się każdemu podobać. Bywały takie sytuacje, gdy ludzie „nakręcali się” i bez odpowiedniego przygotowania jechali daleko na wyprawę. Wydali dużo pieniędzy na bilet, sprzęt, itp. Stanęli gdzieś u stóp lodowca, spojrzeli i musieli się wycofać, co i tak jest przejawem ich mądrości. Jednak konfrontacja marzeń z rzeczywistością może być bolesna. Trzeba zacząć od motywacji. Jeżeli ktoś bardzo chce jakieś miejsce zobaczyć, musi być coś takiego, co go do tego pcha, napędza tak, że jest w stanie poświęcić jakąś część siebie, swój czas, czy też niestety nakłonić swoich bliskich, aby oni również poświęcili swój czas albo pozwolili zrezygnować np. ze wspólnych wyjazdów, bo zbiera się środki na wyprawę. Są to trudne dylematy. Jak to wszystko pogodzić? Czasem trzeba wybierać. Koledzy namawiali mnie w przeszłości na często bardzo ciekawe wyjazdy, a ja odmawiałem, mówiąc że chętnie, ale nie w tym roku, bo na wakacje jadę z rodziną. Trzeba się kilka razy zastanowić nad tym, czy to jest w porządku wobec nich. Mam na myśli żonę i dzieci. Przez wiele lat zmagałem się z tym, czy jechać na taką czy inną, niebezpieczną wyprawę, czy w ogóle mogę. Im bardziej człowiek jest zaangażowany w związek czy budowanie rodziny, te ograniczenia są większe. A może powiem to wprost – gdy ma się rodzinę, małżonka, a dzieci w szczególności, nie powinno się jednak jeździć na takie wyprawy.

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wejherowo.naszemiasto.pl Nasze Miasto