Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ninja Warrior Polska. Jednym z uczestników był drwal z gminy Gniewino - Grzegorz Kropidłowski

Tomasz Smuga
Tomasz Smuga
archiwum prywatne/nadesłane
Od trzech lat zajmuje się amatorsko sportem. Gdy zdiagnozowano u niego stwardnienie rozsiane nie załamał się i dalej walczy. Grzegorz Kropidłowski, to drwal z Łęczyna Dolnego w gminie Gniewino, który postanowił zmierzyć się z torem przeszkód w "Ninja Warrior Polska". - Chcę pokazać ludziom, że można coś robić mimo trudności i przeciwności losu - mówi.

Rozmawiamy z 39-letnim Grzegorzem Kropidłowskim z Łęczyna Dolnego w gminie Gniewino, uczestnikiem trzeciej edycji programu „Ninja Warrior Polska”.

Tomasz Smuga: Co sprawiło, że postanowił pan sprawdzić się w programie „Ninja Warrior Polska”?
Grzegorz Kropidłowski: Najpierw zachęcali mnie do tego mieszkańcy, dlatego, że startuję w biegach przeszkodowych OCR. Ludzie mówili: „Spróbuj”. W pierwszej edycji jednak się nie skusiłem. Ale 10 maja 2020 roku zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane. Postanowiłem podjąć walkę z tą chorobą. To zmobilizowało mnie do wysłania swojego zgłoszenia do programu. W ciągu trzech dni otrzymałem odpowiedź zwrotną, że zapraszają mnie na casting.

TS: Widzowie pana zmagania z torem przeszkód mogli obejrzeć 9 marca.
GK:
Jak przyjechałem do Areny Gliwice, to cała ta otoczka związana z programem wywarła na mnie spore wrażenie. Zobaczyłem tam wiele sławnych osób. Niektórych nie poznałem od razu, bo w telewizji wyglądają inaczej niż na żywo. Byłem w szoku, z tego powodu, gdzie się znalazłem. Ja mieszkaniec małego Łęczyna Dolnego, w którym mieszka 30 osób, nagle uderzył w duży świat. To mnie trochę przyblokowało. Producenci zainteresowali się moją osobą i przeprowadzili wywiady. Do tego okazało się, że wystąpię jako czwarty uczestnik. Pierwszy, drugi i trzeci wystartował. Przyszła moja kolej. Poczułem tremę. A jak już wszedłem na scenę i zobaczyłem kamery, to była totalna odcinka. Ale pomyślałem, że jak już tutaj jestem, to muszę wystartować. Pierwszą przeszkodę pokonałem. Na drugiej trzeba było trzymać się uchwytu i zjechać. Po drodze były trzy uderzenia. Po trzecim należało się puścić. A ja tego nie zrobiłem i mnie cofnęło. A z racji tego, że mam mocny uchwyt, to wisiałem i wiłem się, jak robak na haczyku (śmiech). Nawet nie wiem ile czasu to trwało. Walczyłem, ale w końcu nie dałem rady i spadłem do wody.

archiwum prywatne/nadesłane

TS: Jak mieszkańcy Łęczyna Dolnego zareagowali na pana udział w programie?
GK:
Wszyscy mi kibicowali. Oni widzą, co ja robię na tych biegach. Osiem biegów z rzędu startowałem w elicie. Dla mnie najważniejsze jest dotrzeć do mety, nie ważne na którym miejscu. Bo jak się już przekroczy linię mety, to jest się zwycięzcą. Chcę pokazać ludziom, że można coś robić mimo trudności i przeciwności losu.

TS: Jak ogólne wrażenia z programu?
GK:
Organizacyjnie wszystko było bardzo dobrze przygotowane. Dzień przed startem mieliśmy przygotowane pokoje w hotelach dla zawodników. Naprawdę wszystko było zapięte pod ostatni guzik. Co do toru, to nie mogliśmy wcześniej fizycznie go sprawdzić. Jedynie z boku widzieliśmy, jak testerzy go przechodzą. Toru nie mogliśmy nawet dotknąć. Przedstawione zostały nam tylko poszczególne przeszkody.

TS: Ze sportem do czynienia ma pan od kilku lat.
GK:
Dokładnie od końca 2017 roku. Chciałem mieć jakieś swoje zainteresowanie, żeby nie była tylko praca, dom i rodzina. Chciałem zrobić coś dla siebie. Na początku zacząłem biegać. W 2019 roku rozpoczęła się moja przygoda z biegami OCR, czyli z przeszkodami. Sport zacząłem uprawiać nie ze względu na chorobę. Wtedy jeszcze o niej nie wiedziałem. Lekarze mi uświadomili, że muszę z nią żyć już od iluś lat. Wcześniej wszystkie objawy zwalałem na moją pracę drwala. Jak były jakieś bóle nóg, czy prądy w rękach, to sądziłem, że to przez przemęczenie w pracy. Okazało się, że były to symptomy stwardnienia rozsianego.

TS: Mimo choroby, nie załamał się pan i nadal jest aktywny sportowo.
GK:
Gdy zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane, był to dla mnie cios, jakby ktoś rzucił mi na plecy potężny kamień. Bardzo pomogła mi wtedy rozmowa z żoną Anną, że damy radę. Wsparcie otrzymałem też od rodziny i mojej poprzedniej sportowej drużyny ze Słupska. Na początku w szpitalu były łzy, ale postanowiłem coś ze sobą zrobić. Gdy wyszedłem ze szpitala po sterydach, to nie mogłem przebiec nawet kilometra. Po trzech dniach była próba pokonania 5 km. Udało mi się przebiec je w czasie 23 min. I to mnie napędzało. Delikatnie wytyczałem sobie granice. Po dwóch tygodniach od wyjście ze szpitala wziąłem udział w zawodach OCR w Gdyni. To był krok milowy. Niektórzy mi odradzali, że za szybko, ale moja upartość zwyciężyła. Wystartowałem w elicie. Przybiegłem na metę 30., a każdą przeszkodę pokonywałem ze łzami w oczach. Bieg był dla mnie mordęgą, ale go pokonałem. To mi pokazało, że mogę dużo, ale wszystko muszę robić z głową.

TS: Wyobraża pan sobie dalsze życie bez sportu?
GK:
Nie. Mam tego świadomość, że ta choroba może postępować, ale będę z tym walczył. Zmieniłem klub sportowy. Przeszedłem ze Słupska do Wolf Team Trzcianka. Założyłem u nas na Pomorzu jego oddział. Teraz swoją wiedzę, którą zdobyłem przez te dwa lata przekazuję innym. Biegi przeszkodowe, to sport ogólnorozwojowy. Tutaj wszystkie mięśnie są zaangażowane.

TS: Trenuje pan m.in. u siebie na podwórku, na którym zbudował własny tor przeszkód.
GK:
Tor już jest rozebrany. Przenosimy go do nowej miejscówki, którą nazywamy Spichlerz OCR. To będzie nasza baza Wolf Team oddział północny. Cały czas mam też wiarę w to, że lekarze mogą się mylić. Chociaż od czasu do czasu odczuwam jakieś symptomy, np. ciężkie nogi, ręce, czy prąd w kręgosłupie. Ale nie dopuszczam do siebie myśli, że może być gorzej, tylko ma być lepiej.

archiwum prywatne/nadesłane

TS: Ma pan jakieś sportowe marzenia?
GK:
Celów jest dużo, tylko środków brakuje, bo to drogi sport. Cel? Na pewno chciałbym przebiec jakiś 24-godzinny bieg. Mam takie aspiracje. Dodam, że nie tylko biorę udział w biegach przeszkodowych, ale też w ultra. Na przykład już po diagnozie choroby wziąłem udział w 63-kilometrowym biegu w Barłominie. Marzy mi się też organizacja biegu przeszkodowego w powiecie wejherowskim oraz zawody typu ninja warrior. Moim takim największym treningiem jest praca w lesie. Drwalem jestem od 20 lat, który pomógł mi zbudować siłę i kondycję.

TS: Sport z pasji, zawodowo drwal. Pewnie niektórzy jeszcze kojarzą ten zawód z panem z gęstą brodą i siekierką.
GK:
Tak i pana z brzuszkiem oraz wystającą butelką z winem (śmiech). W latach dziewięćdziesiątych były takie stereotypy, ale to się zmienia. Pisałem o tym w miesięczniku „Drwal”. Ta praca daje mi dużo satysfakcji. Jest ciężka i niebezpieczna. Były obawy, czy przez chorobę będę mógł dalej wykonywać ten zawód.

TS: Praca drwala, to u pana rodzinna tradycja.
GK:
Tak. Tata dorabia sobie do renty jako pomocnik drwala. Mam jeszcze wujków i kuzynów drwali. Myślę, że z 9 osób w rodzinie by się uzbierało. Dziadkowie też pracowali w tym zawodzie. To jest tradycja wielopokoleniowa. Ja jestem drwalem na terenie Nadleśnictwa Choczewo.

Dziękuję za rozmowę.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wejherowo.naszemiasto.pl Nasze Miasto