MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Utopiła się w studni

(jk)
Gospodarstwo państwa S., na terenie którego doszło do tragedii.
Gospodarstwo państwa S., na terenie którego doszło do tragedii.
Dwuletnia Martyna na chwilę zniknęła ojcu z oczu. Wpadła do pobliskiej studni. Ojciec sam wydobył stamtąd córkę. Lekarze pogotowia, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, prawie dwie godziny reanimowali dziecko.

Dwuletnia Martyna na chwilę zniknęła ojcu z oczu. Wpadła do pobliskiej studni. Ojciec sam wydobył stamtąd córkę. Lekarze pogotowia, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, prawie dwie godziny reanimowali dziecko. Dziewczynka jednak zmarła.
- Nie udało się dziecka uratować, przez pewien czas przebywała w lodowatej wodzie, ciało była bardzo wychłodzone - mówi Assim Alrasheed, lekarz wejherowskiego pogotowia, który reanimował dziewczynkę. - Prawdopodobną przyczyną śmierci było utonięcie.
- Tej tragedii nie można opisać - mówi ze łzami w oczach Ryszard Groth, sołtys wsi. - Nikogo nie można winić. Chyba po poprostu Bóg tak chciał.

W liczącym niespełna 400 mieszkańców Zelewie nikt nie chce mówić o tej tragedii. Mieszkańcy tłumaczą, że nie ma czego komentować, nikt tu nie zawinił. Zdarzył się wypadek, w wyniku którego 2-letnie dziecko poniosło śmierć.
Jak wynika z opowiadania sołtysa wsi, Ryszarda Groth, we wsi od kilku dni nie ma prądu. Ostatnie porywiste wiatry pozrywały kable. Do wczoraj mieszkańcy nie mieli bieżącej wody, dlatego korzystali ze studni.
- Z tego, co pamiętam, studnia państwa S. jest stara, przedwojenna i solidnie zbudowana - twierdzi sołtys. - Nie wiem dokładnie, jak doszło do zdarzenia. Państwo S. prowadzą gospodarstwo rolne. Mają tradycyjne, średniej wielkości gospodarstwo: trochę koni, bydła, trzody chlewnej. Prawdopodobnie rano Marek (ojciec dziewczynki) poił krowy.

Wodę pobrał ze studni, nie zasunął za sobą klapy zabezpieczającej otwór. Przy gospodarskich pracach towarzyszyła mu najmłodsza córka, dwuletnia Martyna. Dziecko pewnie podeszło do studni, aby ją obejrzeć z bliska i wpadła do środka.
Cała wieś Zelewo w powiecie wejherowskim wstrząśnięta jest tym zdarzeniem. Rodzina, w której doszło do zdarzenia, miała piątkę dzieci, Martyna była najmłodsza.
- Wiadomo, najmłodsze dziecko zawsze jest oczkiem w głowie rodziców - mówi sąsiad.
- Słyszałem karetki jadące przez wieś, ale nie wiedziałem, co się stało - mówi Ryszard Groth, sołtys Zelewa. - Z głównego wydania Panoramy dowiedzieliśmy się o tragedii. Po chwili rozdzwoniły się w domu telefony. Mieszkańcy byli wstrząśnięci, pytali co się stało. Dała się odczuć pewna więź, solidarność, współczucie dla cierpiących rodziców. To nie jest tragedia tylko Marka i Ireny, rodziców. Jest to tragedia całej wsi. Wszyscy cierpimy, jest nas przykro.

Codziennie w mediach słyszy się o takich zdarzeniach, ale kto by przypuszczał, że stanie się to u nas, w Zelewie. Takiej tragedii u nas jeszcze nie było. To była kochająca się, szanująca rodzina. Nikt we wsi nie powie na nich złego słowa. Byli to jeszcze ludzie młodzi, przed czterdziestym rokiem życia. Mieli trzech chłopców i dwie dziewczynki: najstarszą i najmłodszą. Te ostatniej już nie mają...
- Przed południem widziałam czwórkę dzieci państwa S. którzy wybiegali na główną drogę - mówi pani Pranga, sąsiadka. - Zauważyłam, że dzieci są zapłakane. Zapytałam, co się stało. Jedno z nich odpowiedziało, że wybiegli na drogę, aby wskazać drogę karetce pogotowia. Bo Martynka wpadła do studni, ale tata już ją stamtąd wydobył. Za chwilę nadjechała jedna karetka, jakieś pół godziny druga.
Gdy pytam, czy we wsi zdarzała się podobna tragedia, kobieta patrzy na mnie ze zdziwieniem.

- Jak wiem, czy to jest tragedia, ważne, że się wszystko dobrze skończyło - mówi sąsiadka.
Wyjaśniam kobiecie, że chyba nie skończyło się szczęśliwie, bo dziewczynka nie żyje.
- To ona nie żyje? Karetka wracała na sygnale, myślałam, że wszystko jest już w porządku. O Boże!
Kolejne słowa sąsiadki przerywa łkanie i płacz.
Sołtys opowiada, że rano rozmawiał z innymi rolnikami o zdarzeniu. We wsi panuje przekonanie, że właściwie mogło się to przydarzyć każdej rodzinie.
- Podały słowa: Nikt tu nie zawinił. Tak się musiało się stać. Pan Bóg tak chciał - tłumaczy sołtys.
Według rolników z Zelewa w następnych latach będzie jeszcze gorzej, przewidują kolejne wypadki.
- Każdy jest zabiegany, pilnujemy dzieci, owszem, ale nikt nie ma czasu, aby chodzić za dzieckiem krok w krok. Trzeba wykonywać swoje obowiązki na roli - wyjaśnia jeden z rolników. - Dlatego właśnie zdarzają się tragedie.

- Prawie nikt u nas nie ma odpowiedniego, nowoczesnego sprzętu do pracy na roli - dodaje kolega. - Maszyny są wielokrotnie naprawiane, właściwie działają ,na słowo". O odpowiednich, wymaganych przez prawo ochronach można tylko marzyć. Do wypadku przy pracy dojdzie prędzej czy później. Jednak śmierć dorosłej osoby zawsze dobierana jest inaczej, niż dziecka. Nie można ich porównywać.
- Mam nadzieję, że publikacja tego artykułu być może przestrzeże innych rodziców - dodaje sołtys. - Może będą bardziej uważać, pilnować dzieci, aby nie dochodziło do takich tragedii. Może w ten sposób uratujemy choć jedno małe dziecko. Żadne dziecko nie powinno umierać w wypadku. Tego po prostu nie można pojąć.

- Robimy tyle dla naszych dzieci - dodaje. - Mamy świetne boisko do gry w piłkę, organizujemy zajęcia pozalekcyjne, ferie zimowe, wakacje. Staramy się, aby wyrośli na wartościowych ludzi, a nie stali pod sklepem z butelką piwa, jak w innych wsiach. Martynka jednak nie weźmie już udziału w żadnej zorganizowanej przez sołectwo zabawie. Dlaczego doszło do tej tragedii?
- To była dobra rodzina, nic złego nie mogę powiedzieć - mówi ekspedientka w sklepie w Zelewie. - W żadnym wypadku nie można tu oskarżać rodziców. Dziś wszyscy, którzy przychodzą do sklepu są mniej rozmowni. Nie mówimy o tej tragedii. Bo co tu mówić... Pozostał żal, smutek, ból.

- Dwuletnia dziewczynka wpadła do niezabezpieczonej studni na terenie gospodarstwa rolnego. Ojciec sam stamtąd wyciągnął po kilku minutach dziecko. Mimo reanimacji Martynka zmarła - powiedziała Magdalena Kac, rzecznik prasowy wejherowskiej policji. - Oględziny miejsca zdarzenia nie ujawniły działania osób trzecich. Studnia była niezabezpieczona, gdyż po ostatniej wichurze mieszkańcy nie mieli bieżącej wody i korzystali właśnie z feralnej studni.

- O zdarzeniu powiadomiła nas sąsiadka. Przyjechaliśmy do Zelewa karetką ogólną. Ojciec zdążył wyjąć już sam dziecko ze studni i przynieść do domu. Przez 25 minut reanimowałem dziewczynkę. - powiedział Assim Alrasheed, lekarz wejherowskiego pogotowia. - Rodzice stali z boku i z przerażeniem patrzyli na nas i na dziecko. W międzyczasie wezwaliśmy też jeszcze jedną karetkę, tym razem ratunkową. Druga ekipa przez kolejnych kilkadziesiąt minut reanimowała dziewczynkę. Niestety organizm Martynki był bardzo wychłodzony, przez kilka minut przebywał w lodowatej wodzie. Dziewczynki nie udało się uratować.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Na A1 pod Grudziądzem ciężarówka wjechała w bariery

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wejherowo.naszemiasto.pl Nasze Miasto